Osobom interesującym się tematem medycznej marihuany znana jest zapewne barwna i kontrowersyjna postać Elizy Walczak. Ten tekst nie jest poświęcony jej samej, lecz pewnemu twierdzeniu, które od dłuższego czasu publicznie prezentuje.
EW używa marihuany w celach terapeutycznych (to żadne plotki, wiem o tym z jej własnych publicznych wypowiedzi). Kilka lat temu miała wpadkę, której konsekwencją był proces sądowy za posiadanie „znacznych ilości”. Po procesie EW nie poszła do więzienia. Rozważając rzecz teoretycznie, mogła zajść jedna z dwóch sytuacji: 1) EW nie poszła do więzienia, bo została uniewinniona, lub 2) EW nie poszła do więzienia pomimo że nie została uniewinniona (warunkowe umorzenie / wyrok w zawieszeniu / wyrok skazujący na karę inną niż pozbawienie wolności). Różnica jest zasadnicza: w pierwszym przypadku sąd stwierdził, że nie było naruszenia prawa (czyli: posiadanie marihuany przez pacjentów jest legalne). W drugim, że prawo zostało naruszone (a więc posiadanie legalne nie jest), ale okoliczności nie uzasadniały orzeczenia kary pozbawienia wolności.
Polscy chorzy chcący się leczyć marihuaną otrzymują sprzeczne komunikaty. Z jednej strony jest EW twierdząca, że posiadanie marihuany na potrzeby lecznicze jest legalne, bo przecież ona miała, a jej nie zamknęli. Z drugiej strony jest Ustawa o przeciwdziałaniu narkomanii, która zakazem posiadania obejmuje wszystkie przypadki, nie robiąc wyjątków dla posiadania w celach leczniczych. (Pojawiające się co jakiś czas informacje o skazaniu posiadających lub uprawiających na własne potrzeby pacjentów zdają się być tu potwierdzeniem.) No, ale przecież jej nie skazali, więc??
Jest bardzo proste rozwiązanie: EW powinna opublikować swój wyrok. Nie jest to wcale taki niezwykły pomysł, już sporo razy widziałem, jak ludzie po zamazaniu danych wrażliwych udostępniali w Sieci swoje wyroki. Żeby zaszpanować, żeby prosić o pomoc w przygotowaniu apelacji, żeby wyśmiać jakieś niezręczne sformułowanie użyte przez sąd. A tutaj powód byłby bardzo zacny: gdyby faktycznie, jak twierdzi EW, w jej sprawie zapadł wyrok uniewinniający (a więc posiadanie przez chorych jest legalne), jaka fantastyczna byłaby to pomoc dla tych, którzy już mają, albo potencjalnie mogą mieć, konflikt z prawem. Nieważne, że nie obowiązuje u nas precedens sądowy: byłby to wspaniały punkt wyjścia dla adwokatów kolejnych nieszczęśników, którzy wpadli z lekiem. A przecież EW zawsze twierdziła, że chodzi jej o dobro pacjentów. Ja kilka razy usiłowałem namówić ją na pokazanie wyroku, ale, mówiąc językiem dyplomatycznym, moje propozycje nie spotykały się ze zrozumieniem. I powiem szczerze: zaczynam podejrzewać, że ten opór może oznaczać, że jednak uniewinnienia nie było, a więc twierdzenia EW o legalności posiadania na potrzeby medyczne są psu na budę.
I na koniec wyjaśnienie. Na punkcie EW nie mam żadnej obsesji, nie uważam jej też za swojego wroga. Moje zainteresowanie wyrokiem i naleganie na jego publikację bierze się wyłącznie stąd, że głoszoną przez EW tezę uważam za fałszywą, a co ważniejsze: społecznie szkodliwą. Myślę, że to będzie ostatnia próba z mojej strony (bo ile można, jest mnóstwo innych rzeczy do zrobienia). Ale właśnie dlatego, że nie zamierzam już wracać do tej sprawy, chciałem możliwie szczegółowo przedstawić mój punkt widzenia i moje argumenty.
A zatem ponawiam apel: