[O co tu chodzi? – patrz poprzedni wpis ↓]
No więc nie, kolejny poseł nie zniżył się, żeby odpowiedzieć suwerenowi, czyli tej bezkształtnej masie, która po odrobince składa się na opłacenie jego (niemałej) poselskiej diety i jego (niemałych) kosztów poselskiego biura, a także na wyrównanie mu strat po wprowadzeniu (jakże polskiego) Polskiego Ładu. Bo posłowie, w odróżnieniu od mniej wartościowej części narodu, nie mogą przecież być karani za nieudolność rządu.
Brakiem odpowiedzi nie czuję się specjalnie rozczarowany, zbytnio na nią nie liczyłem, choć… nie ukrywam, że chętnie przekonałbym się osobiście, że istnieją w naturze posłowie, którzy nie mają w dupie obywateli. No, może jeszcze kiedyś…
Zastanawiam się nad przyczynami takiej a nie innej odpowiedzi posła Kowalskiego (Janusza Kowalskiego, bo gdyby chodziło o posła Macieja Kowalskiego, to sytuacja zapewne wyglądałaby inaczej). Po krótkiej analizie widzę co najmniej 3 możliwości, a każda z nich jest równie prawdopodobna:
– pan poseł nie przeczytał mojej wiadomości, bo korespondencję z suwerenem zostawia asystentom, którzy uznali, że temat jest zbyt duperelny, żeby zawracać poselską głowę;
– pana posła nie interesuje merytoryczna dyskusja, do której zapraszałem. Dlaczego? Dlatego, że faktycznym jego celem nie jest ustalenie, jak jest naprawdę, lecz uzyskanie konkretnych zysków politycznych, które często (zdecydowanie zbyt często) rozjeżdżają się z prawdą;
– pan poseł ma mnie gdzieś, bo mój wkład w jego poselski budżet nie zależy ode mnie, lecz jest ze mnie ściągany przemocą państwa.
Smutne, ale… cóż mogę zrobić. Nawet nie mogę nie zagłosować na posła Kowalskiego (Janusza) w przyszłych wyborach, bo to nie mój okręg…