To gorzkie rodzynki, to gorzkie migdały

Jest w Polsce spore grono osób deklarujących poparcie dla idei legalizacji marihuany. To marihuanowi aktywiści, zwolennicy medycznych zastosowań zioła, przedsiębiorcy konopni, dziennikarze, politycy (w tym kilkunastu posłów z Parlamentarnego Zespołu ds. Legalizacji Marihuany), celebryci.

W połowie 2020 ukazała się moja książka „Legalizacja? – jestem za”. Wyłożyłem w niej wiele argumentów pokazujących, że tam, gdzie legalność marihuany stała się faktem, nie tylko nie zaistniały żadne niekorzystne zjawiska, uparcie wieszczone przez prohibicjonistów, lecz na niektórych polach wręcz uzyskano poprawę. (Najważniejszy bodaj ze wszystkich wskaźników, używanie marihuany przez nieletnich, po legalizacji zmniejsza się – w książce tłumaczę ten pozorny paradoks).

Pisząc tę książkę chciałem dostarczyć zwolennikom legalizacji mocnych, opartych na faktach argumentów do dyskusji o płynących z niej pożytkach. Byłem przekonany, że książka rozpocznie kolejną odsłonę dyskusji, tym razem bardziej konkretną, bardziej merytoryczną. Egzemplarze okazowe zostały wysłane do wielu marihuanowych aktywistów, zwolenników medycznych zastosowań zioła, przedsiębiorców konopnych, dziennikarzy, polityków, celebrytów. I…

I nic. Cisza.

Parę osób publicznie pokwitowało odbiór – miło z ich strony, ale nie o to mi chodziło. Spodziewałem się dyskusji, najpierw w naszym gronie, potem stopniowo z ludźmi z zewnątrz. Spodziewałem się (ba, byłem przekonany), że będzie jakaś reakcja. Że zwolennicy będą zachęcać do lektury, a przeciwnicy wyciągać kontrargumenty. Że coś się zacznie. A tu… cisza.

Długo zastanawiałem się nad przyczynami. Może upłynęło jeszcze zbyt mało czasu? No, ale to w końcu już ponad pół roku; ja do interesującej mnie książki biorę się natychmiast, odkładając to, co akurat czytam, albo w najgorszym wypadku zaraz po skończeniu bieżącej lektury. Przez pół roku można uważnie przeczytać wiele książek… Więc może moja ostatnia produkcja jest takim knotem, że niewspominanie o niej publicznie jest po prostu przysługą życzliwych mi osób? Cóż, to, co teraz napiszę, jest dyktowane nie brakiem skromności, lecz realizmem. Można dyskutować (a ja cały dumny), czy jest to pozycja wybitna, czy bardzo dobra, czy tylko dobra. Ale zła…? zła nie jest, no nie jest. (Niektóre tezy owszem, mogą być dyskusyjne, ale właśnie dyskusji, bezskutecznie jak dotąd, oczekiwałem). Zresztą, bardzo nieliczne znane mi opinie osób, które mój tekst przeczytały, potwierdzają moje przekonanie: to nie jest zła książka. To w takim razie może ludzie i instytucje przeciwne legalizacji połączyły siły i blokują w przestrzeni publicznej jakiekolwiek choćby wzmianki o książce? Tę możliwość wymieniam oczywiście żartem, bo ani temat, ani autor nie uzasadniają takiej zmasowanej akcji (nawet przyjmując spiskową teorię, że byłaby ona w ogóle możliwa). No ale, last but not least, panuje przecież pandemia, ludzie myślą i mówią tylko o tym, jak ją przeżyć, prawda? Otóż nie, nieprawda. W ostatnich miesiącach w polskim konopnym środowisku szeroko komentowanych było wiele różnych wydarzeń z covidem niezwiązanych (garść przykładów: dotycząca legalności marihuany decyzja Izby Reprezentantów USA; akcja #UniewinnićMariana; sprzedaż akcji Kombinatu Konopnego; zapowiedź nowej polskiej książki – tej o konopiach w kuchni; piwo Wojewódzkiego i Palikota). Jak widać, pandemia nie zabiła życia w konopiach. A więc: jakie są powody tej głębokiej ciszy? Nie mam pojęcia. Wydawało mi się, że rozumiem naszą niezbyt wielką marihuanową społeczność, ale okazało się, że chyba bardzo się myliłem. Moje oczekiwania tak rozminęły się z rzeczywistością, że aż zdecydowałem się o tym napisać. Może mi ktoś wyjaśni.

Na koniec (na wszelki wypadek, choć hejterskich komentarzy też pewnie nie będzie) napiszę jeszcze o tym, co nie jest powodem napisania tych słów. Nie jest to żądza sławy („Dlaczego nie mówią o mnie w każdym Pudelku, przecież zasługuję, nie?„). Nie mam „parcia na szkło”, nie wiem, jak czułbym się w świetle reflektorów – pewnie niezbyt dobrze. Chodzi mi o rozpropagowanie pewnych idei, nie autora o nich piszącego. Powodem nie jest też żądza pieniądza („Dlaczego nie mówią o mnie w każdym Pudelku, przez to sprzedaż książek leży„). Zupełnie otwarcie powiem: od samego początku projekt ten był napędzany motywami innymi niż chęć zysku. Oczywiście, gdyby książka sprzedawała się w dziesiątkach tysięcy egzemplarzy, wcale bym nie przeklinał losu, to jasne. Ale nie o to mi chodziło podczas tych paru miesięcy pisania. Nie o to…

PS
Rzetelność nakazuje mi napisać, że jednoakapitową wzmiankę o książce umieściły na swoim FB Wolne Konopie, a portal Nasza Polska opublikował zapis mojej rozmowy z Pawłem Skuteckim. (To właśnie wyrażone w innym miejscu stwierdzenie Pawła „Mnie przekonała” jest jednym z tych wspomnianych wcześniej komentarzy mówiących mi, że książka nie jest zła).

PPS
Jeżeli pominąłem tu czyjąś wypowiedź (a zwłaszcza jakąś związaną z treścią książki dyskusję), to bardzo przepraszam, nic o nich nie wiem. Ale, szczerze powiem, nie sądzę, żeby coś mi umknęło, środowisko jest na tyle małe, że takie informacje się rozchodzą szeroko.

Dodaj komentarz

Twój adres email nie zostanie opublikowany.