Szewc bez butów

DEA to potężna policja antynarkotykowa w USA. Kto jak kto, ale oni na różnych substancjach się znają. Na przykład na tych zawartych w marihuanie i, w związku z tym, nielegalnych na poziomie federalnym.

Jeden z tekstów zamieszczonych na oficjalnych stronach Agencji zawiera informację o zmniejszeniu wymagań DEA w odniesieniu do badań klinicznych z wykorzystaniem kannabidiolu. W notatce znalazło się m. in. takie zdanie:

Because CBD contains less than 1 percent THC and has shown some potential medicinal value (…)

No tak, CBD zawierający poniżej 1% THC to spora ciekawostka w nauce o kannabinoidach. Nic dziwnego, że DEA odgrywa tak dużą rolę we wszystkim, co związane z marihuaną. Nic dziwnego?

Zamiana

Ciekawa zajawka na stronie głównej pewnego serwisu:

Pomyślałem sobie: oho, młodzi przestawili się z piwa na dopalacze. A tu niespodzianka: przyczyna, która martwi dziennikarza, to wcale nie dopalacze. Ani nic do ćpania. Przyczyna to internet. Młodzi coraz mniej wychodzą z domu, w związku z czym mają coraz mniej okazji do osuszenia browara. Pili alkohol ? było niedobrze (tu zgoda). Nie piją, bo siedzą w internetach ? niedobrze, bo się nie socjalizują. To ja w takim razie mam pomysł: gdyby zalegalizować posiadanie pewnej rośliny, to młodzi masowo by się socjalizowali, a ich interakcje z rówieśnikami (w realu!) na pewno byłyby radosne i pożyteczne.

Oczywiście pomysł nie dotyczy małolatów. Ci niech zostaną przy internetach i, korzystając z okazji, niech sobie tam poczytają o tym, dlaczego z używaniem tej rośliny jednak powinni jakiś czas poczekać.

O problemach z dziećmi

Ot, jaki problem z dorosłym potomstwem: na 32-letniego syna 500+ już się nie należy, ale wstydu i zgryzoty może taki przysporzyć, oj może. Oto 32-letni syn posłanki PO przypadkiem wpadł z lolkiem.

Powstaje pytanie: czy bezstronna politycznie prokuratura wykorzysta okazję, żeby uderzyć w posłankę z opozycji, czy raczej wygra rozsądek i interes korporacji politycznej jako całości (bo przecież jutro może się to przydarzyć któremuś z naszych). Od razu przypomina się zaistniały 3 lata temu przypadek syna innego posła PO, ale wtedy PO była u władzy i bezstronna politycznie prokuratura podjęła jedynie słuszną decyzję o zastosowaniu Art. 62a Ustawy o przeciwdziałaniu narkomanii.

I jeszcze na marginesie: „Policja znalazła przy nim niedopalonego skręta marihuany, ok. 0,75 g narkotyku„. No, no? Badania pokazały, że typowy lolek robiony przez przeciętnych użytkowników zawiera ledwie 1/3 grama, a tu proszę, 0,75 i już częściowo wypalony. Gdybym koniecznie dalej chciał złośliwie łączyć tę sprawę z polityką, to pewnie bym napisał: „No, nie żałują sobie”, ale nie chcę. Mam jedynie wielką nadzieję, że przypadek tego nieszczęśnika zostanie potraktowany tak, jak powinien być we w miarę rozsądnym kraju i że w wyroku dwa razy pojawi się słowo „znikoma”?

O niewątpliwych inspiracjach

Będzie o tym artykule.

Już na samym początku jest ciekawie: w tytule czytamy, że medyczna marihuana nie leczy raka, a w pierwszym akapicie, że nie istnieją żadne dowody pozwalające traktować ją jako bezpieczny i skuteczny lek przeciwnowotworowy. Nie wiem, jakie szkoły kończył autor, ale logiki tam pewnie nie brali (medycyna?), bo przecież „nie istnieją dowody na tak” ? „istnieją dowody na nie”. Brak dowodów jest dowodem tylko i wyłącznie na brak dowodów. (Na marginesie: o jakości „dowodów” na działanie wielu farmaceutyków można przeczytać w tych dwóch dobrze udokumentowanych książkach: 1 i 2.)

Wzruszający jest komentarz lekarzy (ja wolę ich nazywać posiadaczami dyplomów uczelni medycznych), że zniknięcie raka u Szkotki to efekt placebo, a nie działanie konopi. Ciekawe, czy tak samo tłumaczą remisję raka w przypadkach, w których onkologia notuje kilkuprocentową wyleczalność. (A ona, owszem, jest bardzo dobrze udokumentowana?)

Teraz za autorem artykułu postraszę: Jak wykazała analiza danych, pacjenci otrzymujący sam niwolumab zareagowali na lek w 37,5 proc. przypadków, natomiast w przypadku jego kombinacji z marihuaną było to 15,9 proc. Ale cóż to? Uwaga, uwaga: Mimo to nie zaobserwowano wpływu łączenia leku z pochodnymi marihuany na przeżycie bez progresji choroby (PFS) czy całkowite przeżycie (OS). Czyli że co, bo nie do końca chwytam: nie zareagowali na lek, ale przeżyli? Jak i dlaczego? I jeszcze ciśnie się pytanie: w takim razie po kiego grzyba nam taki lek? A może „przeżycie bez progresji choroby” czy „całkowite przeżycie” to w tym wypadku zasługa czegoś innego, co zostało zastosowane w tych badaniach??

Teraz coś dla osób mocno wierzących (wierzących w evidence based medicine): Przypomnijmy: w bazie danych recenzowanych czasopism medycznych PubMed prowadzonej przez amerykański Narodowy Instytut Zdrowia (NCI) nie znaleziono żadnych badań klinicznych nad zastosowaniem marihuany w leczeniu onkologicznym u ludzi. To, myślę, dobrze świadczy o całym systemie, który skutecznie takie badania blokuje, prawda?

Niezawodny profesor Jassem (który obstawia chyba wszystkie teksty o altmedzie i onkologii ? piszący artykuły do niego tak walą, czy ma jakiś abonament?) powiedział: Nie mam wątpliwości, że takie kampanie są inspirowane przez producentów i dystrybutorów tych substancji, którzy czerpią z tego duże zyski. A ja nie mam wątpliwości, jacy producenci i dystrybutorzy inspirują prof. Jassema.

Śmiercionośna marihuana

Dwa artykuły opisujące to samo wydarzenie: http://www.tvn24.pl/poznan,43/palila-marihuane-trafila-do-szpitala-14-latka-walczy-o-zycie,767819.html, http://poznan.wyborcza.pl/poznan/7,36001,22288105,14-latka-w-stanie-krytycznym-policja-palila-marihuane-zatrzymalismy.html

Wydarzenie, które nie powinno mieć miejsca, bo 14-latkowie nie powinni palić marihuany. W krajach cywilizowanych, gdzie podejście do jej legalności jest rozsądne, łatwiej o kontrolę nad używaniem przez małoletnich.

W obu tekstach zamieszczono nieśmiałe głosy lekarzy, że marihuana nie mogła spowodować takich skutków. Ale przecież lekarze się nie znają. Znają się dziennikarze, stąd odpowiedni wydźwięk obu artykułów, stąd odpowiednie tytuły („Paliła marihuanę, trafiła do szpitala. 14-latka walczy o życie” ? czy trzeba aż przeczytać artykuł, żeby zrozumieć przekaz?). Zna się też rzecznik wielkopolskiej policji. „Na razie nic nie wskazuje na to, by 14-latka zażywała coś innego niż marihuanę. Organizm może różnie zareagować na takie substancje. To dowód na to, że tego rodzaju środki są niebezpieczne – podkreśla Borowiak.” Kto jak kto, ale wysoki rangą policjant na marihuanie się zna, prawda? Tak, prawda. Trzecia prawda według Tischnera?

PS
Dla przypomnienia: http://odklamywaniemarihuany.pl/polska-policja-wie-lepiej/

Postępy

Będzie o tym („Zastosowanie naturalnych kannabinoidów i endokannabinoidów w terapii”, dokument w pdf-ie): http://www.ptfarm.pl/pub/File/FP/2_2009/zastosowanie%20naturalnych.pdf

Lekturę całości zostawiłem sobie na później, ale przeczytałem pierwsze zdanie i już jest fajnie: [marihuana] „daje złudne odprężenie i przejściową euforię”. Miliony użytkowników na całym świecie niesłusznie się odprężało dzięki maryśce, ale na szczęście pojawił się specjalista z Zakładu Chorób Zwierząt Instytutu Weterynarii PAN i im wytłumaczył, że ich odprężenie było złudne. To, że w ogóle ktokolwiek jeszcze na świecie pali marihuanę 7 lat po opublikowaniu tego wiekopomnego stwierdzenia, tłumaczę jedynie małym w skali globu zasięgiem „Postępów farmakoterapii”.

Tymczasem w Stanach?

Jak pamiętamy, antymarihuanowa histeria zaczęła się w latach 30. XX wieku w USA, a stamtąd (m. in. via ONZ) rozniosła się po całym świecie, docierając także do naszego (mówiąc Michalkiewiczem) nieszczęśliwego kraju. Amerykańskie władze naprawdę starały się tak wytresować obywateli, żeby odczuwali lęk na sam dźwięk słowa „marihuana”. Szło nieźle, ale w latach 60. przyszli hippisi i wszystko zepsuli. (Opisuję to dość szczegółowo w Odkłamywaniu marihuany.)

Mimo wysiłków rzeszy tamtejszych Radziwiłłów medyczne właściwości marihuany szybko zaczęły się przebijać do świadomości Amerykanów i w 1996 Kalifornia jako pierwszy stan (w powszechnym głosowaniu obywateli!) zatwierdziła użytek medyczny. Wysiłki Waszyngtonu nie ustawały, ale mieszkańcy kolejnych stanów robili to samo, co Kalifornijczycy ? dziś medyczna marihuana jest legalna w 29 stanach + Dystrykt Kolumbii. I na pewno na tym się nie zakończy. Co więcej, już w 8 stanach + DC można używać marihuany bez względu na stan zdrowia ? i ta lista też się zapewne będzie poszerzać ? też wskutek inicjatyw obywatelskich.

Tymczasem w Waszyngtonie nowiusieńki prokurator generalny Jeff Sessions, narkofob jak Pan Bóg przykazał, chce powrotu do czasów sprzed decyzji administracji późnego Obamy, na mocy której władza federalna nie wtrącała się tam, gdzie nie było łamane prawo stanowe. A naród? A naród w najnowszym sondażu opinii publicznej powiedział, że medyczny użytek marihuany popiera w 94% (!), a użytek jakikolwiek w 60% ? to najwyższe wyniki w dotychczas przeprowadzonych badaniach.

Rozziew pomiędzy opinią obywateli a działaniami władzy jest więc coraz większy. Tylko patrzeć, jak się gajowy wkurzy i wypędzi ich wszystkich z Kapitolu. I my to będziemy bacznie obserwować i brać wzór, bo z naszymi Radziwiłłami to my raczej do kompromisu nie dojdziemy?

PS
Fundacji „Krok po kroku” udało się zgromadzić ponad 100 tysięcy podpisów i projekt obywatelski dotyczący medycznej marihuany trafił do Sejmu. Nie chcę, żeby ktoś powiedział, że kraczę, ale? pewnie już oliwią niszczarki.

Pisać każdy może

Ty, Maciek, na ruskiej poezji się znasz, o różnych rzeczach już pisałeś, to o medycznej marihuanie nie machniesz?No i machnął.

Przedtem trochę poguglował, dla uwiarygodnienia siebie jako znawcy tematu znalazł sobie w Sieci zagraniczną nazwę Sativex ? miał pecha, bo trafił na źródło, które jak i on niespecjalnie się orientuje i powielił za nim błędną informację o refundacji Sativexu.

Posłuchał też wypowiedzi wierchuszki Ministerstwa Zdrowia (czyżby v-min. Łanda na ostatnim posiedzeniu Komisji Zdrowia?). Niestety, tu też nie lepiej. To właśnie MZ jest głównym bojownikiem na froncie walki z tezą, że medyczna marihuana („Maciek, nie zapomnij napisać ‚tzw. medyczna marihuana’„) jest panaceum, czyli lekiem na całe zło. Rzecz w tym, że nikt rozsądny walczący o legalizację medycznych zastosowań marihuany nie twierdzi, że ona jest panaceum. To typowy zabieg polemiczny stosowany wtedy, gdy nie ma się argumentów: włożyć w usta oponenta twierdzenie, którego on nigdy nie postawił, a potem dzielnie je obalać. Robi tak MZ, powtarzają za nim osoby nie wiedzieć czemu uważające, że MZ jest autorytetem w sprawach dotyczących zdrowia.

Również „ze źródeł zbliżonych do MZ”, jak przypuszczam, wie autor omawianego tekstu, że medyczna marihuana (tak zwana) to ściema, bo bardzo rzadko przepisują ją polscy lekarze, a przecież gdyby była ona cokolwiek terapeutycznie warta, toby ją przepisywali obiema rękoma ? tak jak to robią z farmaceutykami. Żeby obalić ten pozornie logiczny argument trzeba choćby w przybliżeniu wiedzieć, w jakim wymiarze na polskich uczelniach medycznych uczy się studentów o leczniczych właściwościach marihuany (i jakichkolwiek innych roślin). Dobrze jest też znać zawodowe losy dr. Marka Bachańskiego, który mimo wszystko odważył się użyć marihuany w terapii (z bardzo dobrym skutkiem, ale to akurat jest najmniej istotne ? przynajmniej dla jego byłego pracodawcy).

Najfajniejsza jest teza główna artykułu, którą zawiera pierwsze zdanie leadu: „Zamiast dyskusji ? szantaż emocjonalny”. Informowanie, że setki tysięcy ludzi (w tym dziesiątki tysięcy dzieci) niepotrzebnie cierpią jest szantażem emocjonalnym. Przekazany telefonicznie z Nowogrodzkiej prikaz „nie ? bo nie” jest merytoryczną dyskusją.

Pan minister mówi ludzkim głosem

Mówi pan Radziwiłł:

(…) w formacji, jaką reprezentuję, jest takie głębokie przekonanie, że jeśli marihuana może być stosowana w medycynie, to należy ją udostępnić pacjentom w sposób najkorzystniejszy dla nich, najwygodniejszy, najbardziej prosty?

Już miałem napisać: „Co za łgarz!”. Ale chwilę pomyślałem i stwierdziłem, że on ma rację. Przecież mówi, że „jeśli może być stosowana„, a powszechnie wiadomo, że nie ma badań, co oznacza, że stosowana być nie może. Czyli: jego formacja jest jak najbardziej za tym, żeby chorym przychylić nieba, ale najzwyczajniej w świecie się nie da. Ku jego ogromnemu strapieniu, które, jeśli się dobrze przyjrzeć, da się nawet dostrzec na ministerskim obliczu?